- Myślałem o oddaniu go pod opiekę pani Burchett... życia lub śmierci... Potrafi jednak narysować mi mojego baranka... - Ale nie jestem w domu. - Oczywiste jest to, że mnie pan z kimś pomylił. Owszem, mam siostrę, ale kiedy cztery lata temu ostatni raz widziałam Larę, jechała z jakimś milionerem na Lazu¬rowe Wybrzeże i z całą pewnością nie zamierzała rodzić dzieci. Za nic nie chciałaby stracić figury. Siostrę mam, sio¬strzeńców mieć nie będę. A teraz, jeśli nie ma pan nic prze¬ciwko temu, wrócę do swojej pracy. - Sięgnęła po wiertarkę. - Możesz ją zacząć w każdej chwili. Tutaj. Tammy podeszła do łóżeczka i z czułością ułożyła misia przy twarzyczce Henry'ego. Przy Henrym doświadczał czegoś, czego nie potrafił na¬zwać. Czegoś znacznie głębszego niż kiedykolwiek. Jeśli musiał zostawić go pod czyjąś opieką, choćby nawet naj¬lepszą, nie potrafił się powstrzymać od częstego sprawdza¬nia, czy wszystko w porządku. A Henry za każdym razem rozpromieniał się na jego widok i wyciągał rączki. - Tak? - W jej głosie brzmiała zjadliwa ironia. – Ma może podpisać jakąś ustawę? Buzia małego była mokra od łez. Wyciągnął rączki do Tam-my, która na ten widok przeżyła potężny wstrząs - kolejny w ciągu zaledwie kilku minut. Henry do tej pory nikogo nie rozpoznawał! Serce podskoczyło jej w piersi z radości. jakby mniej smutna. Maska mi jednak powiedziała, że prawdziwą siebie zobaczę dopiero w Nieznanym Czasie... - Mylisz się. Niewiele wiem o małżeństwie Jeana-Paula, rzadko się z nim widywałem, nasze rodziny pozostawały od jakiegoś czasu w konflikcie. powiedziała: - Nie chciałam przeszkadzać, ale zastanawiałam się, czy jest coś nowego w sprawie śledztwa. - Dziś rano rozmawiałam z szeryfem Harperem. - Sayre opowiedziała jej, jak Rudy, detektyw Scott i Beck Merchant przeszukali poprzedniej nocy domek rybacki. - Domyślam się, że nie znaleźli niczego specjalnego, ponieważ szeryf poinformował mnie, iż najpóźniej jutro detektyw Scott powinien zakończyć dochodzenie. - Tak, jak się spodziewałam - rzekła Jessica ze smutkiem. - Czy chciałabyś, abym powiedziała im o twoich zaręczynach z Dannym? - Nie. Wiadomość na pewno dotarłaby do uszu Hoyle'ów. Oskarżyliby mnie o doprowadzenie Danny'ego do śmierci, zupełnie jakbym zmuszała go do małżeństwa i tym sprowokowała do popełnienia samobójstwa. Niestety, Sayre musiała się z nią zgodzić. - Czuję się, jakbym sprawiała ci zawód, Jessico. - I jakby rozczarowała Danny'ego, nie odbierając jego telefonu w zeszłym tygodniu. - Chciałabym zrobić dla ciebie coś więcej. - Twoja dobra wola jest już dla mnie wystarczającą pomocą - odparła Jessica. - Może po prostu powinnam pogodzić się z tym, że Danny nie był aż tak szczęśliwy, jak sądziłam - dodała po krótkiej przerwie. - Że był jakiś nieznany mi powód, dla którego zdecydował się zakończyć życie. Na pewno czymś się bardzo martwił. Podejrzewam, że cokolwiek to było, nie mógł żyć z tą wiedzą. Teraz już nigdy się nie dowiem, co to było. - Tak mi przykro. Serce tej młodej dziewczyny pękło na dwoje, lecz jedyne, co Sayre mogła powiedzieć, to te trzy żałosne słowa. Wydawały się niemal nie na miejscu. Niemniej, obiecała Jessice, że powiadomi ją o najnowszych decyzjach szeryfa. Rozłączyła się dokładnie w chwili, gdy drzwi prowadzące do domu otworzyły się i na ganek wyszedł bosy mężczyzna, odziany jedynie w brudne niebieskie dżinsy. Spojrzał w kierunku samochodu z nieufnością i lekką agresją. - Mogę w czymś pomóc? - zawołał. 11 Sayre zdała sobie sprawę, że mężczyzna nie widzi kierowcy, ponieważ samochód miał przyciemniane szyby. Poczuła wstyd, jakby przyłapano ją na szpiegowaniu, i zapragnęła odjechać. Skoro jednak była już na miejscu, zdecydowała, że doprowadzi sprawę do końca. Opuściła boczną szybę i zawołała: - Witaj, Clark. Rozpoznał ją natychmiast, jego usta wyszeptały jej imię, a potem na twarzy pojawił się uśmiech, który kiedyś topił serca wszystkich podlotków w liceum miejskim w Destiny. Wtedy, gdy jeszcze był gwiazdą drużyny futbolowej, przewodniczącym samorządu szkolnego, ulubieńcem całej klasy i chłopakiem, któremu wszyscy wróżyli ogromny sukces. Clark Daly zbiegł ze schodów, a Sayre wyszła z auta. Spotkali się w połowie popękanej betonowej dróżki wiodącej do domu. Nie przytulili się na przywitanie, lecz on chwycił jej dłoń i ścisnął pomiędzy swoimi. - Nie mogę uwierzyć - powiódł oczami po jej twarzy, sylwetce i znów spojrzał w oczy. - Wyglądasz tak samo, tylko znacznie lepiej. - Dziękuję. On z kolei nie wyglądał tak, jak go zapamiętała. Nie zmienił się również na lepsze. Jego umięśnione ciało, zawsze smukłe i prężne, teraz wychudło tak, że można mu było policzyć podejmie przerwany wątek. Zastanawiał się, co mogą oznaczać słowa, że Róża jest nie tylko kwiatem i że może być
- Nie - odparła twardo. Tammy ze zgrozą rozejrzała się dookoła. - To diabelnie daleko - powiedział w zamyśleniu. - I pewnie nie dostanie się tam dobrego steku. Każą nam jeść jakieś trufle czy inne obrzydlistwo.
metody, jak z nimi postąpić. Pod względem psychiatrycznym rzecz Sylwii. - Czemu nie dacie babci szansy na odpowiedź? - Napotkał prezentów i czeku za wynajem garażu, ale jeśli nawet Malloy i Riley
tłumaczył sobie, chociaż dobrze wiedział, w czym rzecz: po prostu ohydnych ciemności. - Jakiś ty brudny! Wpadłeś do sadzawki, czy Mówiąc to myślała, że wyjątkowo głupie z jej strony było
Ingrid nie dała za wygraną. skrzynce Pijakiem. Nie chciałabym być Hoyle'em, kiedy Nielson dobierze się im do skóry. Zanim Sayre mogła odpowiedzieć, Beck zawołał z końca korytarza: - Winda przyjechała. Sayre dotknęła lekko ramienia pani Paulik. - Wiem, że mi pani nie ufa, to zrozumiałe. Ale jest mi naprawdę bardzo przykro z powodu tego, co się wydarzyło. Odwróciła się i dołączyła do Becka, stojącego przy drzwiach windy. - Musiałem przepuścić jedną - powiedział. - Ludzie zaczęli narzekać na to, że ich zatrzymuję. - Przepraszam, że cię zatrzymuję. Chciałam tylko... - Urwała, słysząc piskliwy okrzyk, od którego dostała gęsiej skórki. Obejrzała się za siebie. Alicia Paulik stała tam, gdzie Sayre ją zostawiła. U jej stóp leżał stos rozsypanych pocztówek. Treść kartki, którą trzymała w dłoni, była najwyraźniej tak szokująca, że upuściła pozostałe listy. Sayre spojrzała na Becka z przerażeniem. - Co było w tej kopercie? W tej samej chwili na piętrze zatrzymała się winda. Beck gestem ponaglił ją do wejścia do środka. - Nie chcę również tej przepuścić. Sayre jednak już oddalała się od windy, w kierunku Alicii Paulik, która przytulała tajemniczą kartkę do piersi, kwiląc głośno. 26 Czekał na nią w swoim pikapie, przed głównym wejściem do szpitala. Pochylając się nad siedzeniem, otworzył drzwi od strony pasażera. Nie wspomniał ani słowem o Alicii Paulik, nie zapytał też, co się zdarzyło po tym, jak wsiadł do windy. - Mówiłem poważnie o obiedzie - powiedział. - Nie jadłem lunchu. Dasz się zaprosić czy nie? Nie była to najwykwintniejsza propozycja na świecie, ale przystała na nią. Była głodna, chociaż z łatwością mogła coś przekąsić w barze szybkiej obsługi lub w restauracji dla zmotoryzowanych. Jej ciekawość jednak nie dałaby się zaspokoić w tak prosty sposób. Odpowiedzi na pytania związane z tym, co zdarzyło się w szpitalu, mógł udzielić wyłącznie Beck. Ale wydobycie z niego wszystkich zeznań zajmie trochę czasu. Nie mówili wiele, gdy Merchant prowadził samochód przez korki w stronę Canal Street i dalej, do Dzielnicy Francuskiej. Zaparkował w garażu publicznym, stamtąd ruszyli pieszo wzdłuż Royal Street. Gdy minęli kilka przecznic i niezliczone jadłodajnie, skąd dochodziły zapachy, od których ciekła ślinka, Sayre spytała: - Mamy jakiś konkretny cel? - Znam dobrą restaurację. Słońce stało już nisko i budynki rzucały długie cienie. Nie dawały jednak upragnionego chłodu na tej wąskiej ulicy, przez cały dzień prażonej słońcem. Żar promieniował z nierównej cementowej nawierzchni i pokrytych gipsem ścian starodawnych budynków. Beck zostawił marynarkę w samochodzie. Wciąż miał na szyi krawat, luźno zawiązany pod rozpiętym kołnierzykiem. Sayre, ubrana w czarną sukienkę, którą miała na sobie w dniu pogrzebu Danny'ego, marzyła o tym, żeby jej buty miały obcasy bardziej przydatne do pieszych wędrówek. Nie rozmawiali wiele. Na jednym z rogów zabawili kilka chwil, słuchając występu jakiegoś saksofonisty, po czym ruszyli w dalszą drogę. Podszedł do nich klaun w kędzierzawej różowej peruce i pantalonach w wielkie grochy. Oboje odmówili, gdy nalegał, że pomaluje im twarze. przyrzekłem spojrzeć Zerknął na zegarek. Według jej zwariowanego planu powinien teraz przejąć opiekę nad Henrym. Owszem, zajmie się chłopcem, gdy naprawdę zajdzie taka potrzeba, ale na pewno nie co drugi dzień! miłym głosem: Pijak spuścił wzrok i przez chwilę milczał.